SCENARIUSZ UROCZYSTOŚCI Z OKAZJI DNIA PATRONA

 

 

 

IMPREZA ODBYŁA SIĘ 13 PAŹDZIERNIKA 2004 ROKU

W NASZEJ SZKOLE

CZĘŚĆ I.

·        Wprowadzenie Sztandaru Szkoły.

·        Komendy: Baczność! Sztandar Szkoły wprowadzić!

·        Komenda: Do hymnu! (odśpiewanie hymnu szkolnego)

·        Komenda: Baczność! Sztandar szkoły wyprowadzić!

·        Komenda: Całość spocznij! Proszę o zajęcie miejsc.

 

Drodzy Nauczyciele!
Mili Goście!
Koleżanki i Koledzy!


Prowadząca 1:

Dzisiejsza uroczystość, Dzień Patrona połączony ze 140 rocznicą urodzin pisarza, budzi w nas szczególne uczucia, jakich nie doznajemy na co dzień. Skłania też do głębszych refleksji i przemyśleń dotyczących naszej edukacji, przeszłości i korzeni narodowych.
Czymże jest współczesna szkoła w życiu młodego człowieka?
W odpowiedzi na to pytanie możemy wyliczyć szereg zadań, które szkoła wobec nas spełnia: tu, dzięki zaangażowanej pracy nauczycieli wzbogacamy swój umysł, uczymy się samodzielności i odpowiedzialności, kształtujemy swój charakter, uczymy się odróżniać co dobre, a co złe, tu wreszcie rozwijamy nasze zainteresowania i zdolności.


Prowadząca 2:

Szkoła jest także miejscem naszych młodzieńczych zabaw, miejscem, w którym się rodzą trwałe sympatie i przyjaźnie, miejscem, którego nie zapomina się przez całe życie.
Jest więc szkoła naszym drugim domem, w którym ciągle chcemy znajdować radość i ciepło, mądrość i rozwagę, zrozumienie i sprawiedliwość. Zdajemy sobie jednak sprawę, że nasze uczestnictwo w tworzeniu przyjemnej atmosfery oraz uzyskaniu dobrych wyników w nauce - jest niezbędne. Wiemy bowiem, że twórcze myślenie, aktywna postawa, rzetelna wiedza otwierają przed nami szerokie perspektywy na przyszłość.
Idźmy więc za poetyckim wskazaniem Adama Asnyka, który mówiąc: „I nowy udział bierzcie w wieków dziele” - apeluje do każdej młodej generacji, która zawsze w naturalny sposób przejmuje miejsce starszego pokolenia.
A oto wiersz Adama Asnyka „Do młodych” w wykonaniu naszej koleżanki.


Uczennica 1.
Szukajcie prawdy jasnego płomienia!
Szukajcie nowych, nie odkrytych dróg…
Za każdym krokiem w tajniki stworzenia
Coraz się dusza ludzka rozprzestrzenia
I większym staje się Bóg!
 
Każda epoka ma swe własne cele
I zapomina o wczorajszych snach…
Nieście więc wiedzy pochodnię na czele
I nowy udział bierzcie w wieków dziele,
Przyszłości podnoście gmach!

Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy,
Choć macie sami doskonalsze wznieść;
Na nich się jeszcze święty ogień żarzy
I miłość ludzka stoi tam na straży,
I wy winniście im cześć!


Prowadząca 1:

Temat młodości, umiłowanie ojczyzny i domu rodzinnego fascynowały wielu geniuszy pióra. Pisał o tym również nasz patron Stefan Żeromski. To właśnie     w opisach przyrody odnajdujemy całą duszę, całe umiłowanie ziemi, całą niepospolitą wiedzę pisarza. Pisał :

 

Uczeń odgrywający rolę Stefana Żeromskiego:

(Siedzi przy biurku zastawionym książkami, w ręku trzyma pióro, pisze od czasu do czasu zamyślając się) 

W uszach moich trwa szum twój, lesie dzieciństwa i młodości, choć tyle już lat nie dano mi go słyszeć na jawie! Przebiegam w marzeniu wyniosłe góry — Łysicę, Łysiec, Strawczaną, Bukową, Klonową, Stróżnę; góry moje domowe — Radostową i Kamień; oraz wszystkie dalekie siostrzyce. Nie ja to już, człowiek dzisiejszy, wciągam zdrowymi płucami tameczne powietrze, kryształ niewidzialny, niezmierzone, nieskazitelne, przeczyste dobro — zimne, nie skalane oddechem.

Prowadząca 1:

Widok przyrody, przywołujący wspomnienia dzieciństwa i wczesnej młodości, pozwala autorowi snuć wiele refleksji osobistych i ogólnych.  W liście do żony Oktawii pisał:

 

Uczeń w roli Żeromskiego:

"Dla mnie każdy szczegół wiosny w Nałęczowie znany jest na pamięć. Mógłbym dokładnie powiedzieć kiedy które drzewo rozpuści, gdzie najpierw zazieleni trawa, pamiętam kolor rzeki i tysiące refleksów, jakie badałem na jej powierzchni gdy zbliżały się dnie ciepłe. Pamiętam ósmy marca - pierwszy rozlew wody i pierwszego skowronka. Byłem wtedy taki samotny - bardziej niż tutaj. Jedyną moją przyjaciółką była wówczas ta wiosna, zbliżająca się z oddali."


Prowadząca 2:
W liście pisanym z Zakopanego, 28 kwietnia 1892 roku pisał:

Żeromski:
"W Nałęczowie teraz już pewno słowiki śpiewają, bzy przed pałacem kwitnąć zaczną, za kilka dni i nastaną dziwne echa łoskoty, pieśni rozlegające się między murami pałacu i willi pałacowej. W Nałęczowie maj jest cudny. Fatalna rzecz, że tu słowików nie ma. Cokolwiek by mówili realiści, rozmaici pozytywiści słowik jest rozkoszą w życiu."

Prowadząca 1:

Stefan Żeromski to nie tylko poeta i malarz kwiatów, ale przede wszystkim człowiek niezmiernie wrażliwy na jej piękno, czerpiący z niej natchnienie do pracy literackiej. W oczach córki Moniki pisarz jawił się , jako autorytet, wzór postępowania, gotowy w każdym momencie służyć mądrą radą, pomocą, dobrym słowem i ciepłym uśmiechem-słowem najukochańszy ojciec. Tak wspomina Żeromskiego córka Monika :

Uczennica w roli córki Moniki:

„Ojciec miał dla mnie zawsze czas, myślę, że gdybym o jakiekolwiek porze, kiedy pisał, weszła do jego pokoju i zechciała czegoś, choćby żeby poszedł ze mną na spacer, na pewno zrobiłby to bez gniewu, a wprost przeciwnie, z radością, z tą stałą u niego uprzejmością i uśmiechem. Ale nawet przez myśl mi nie przeszło nigdy zrobić coś podobnego. Bez zakazów czy pouczeń wiedziałam, że te jego godziny, kiedy jest zamknięty u siebie, są dla mnie niedostępne, że tylko mama może tam wchodzić zawsze”.

 
Prowadząca 2:

 Dzisiejsza uroczystość niech będzie też pretekstem do spojrzenia wstecz na kształt szkoły. Przenieśmy się wobec tego do szkoły, która realizowała cele zaborców narodu polskiego, szkoły której zadaniem było zniszczyć i stłumić patriotyczne uczucia młodego pokolenia.Tę prawdę zobrazował na kartach swej powieści Stefan Żeromski. W „Syzyfowych pracach” ukazał bezwzględną choć w konsekwencji daremną walkę z polskością.
Przypomnijmy więc sobie pamiętną lekcję języka polskiego z tamtych czasów.

 

CZĘŚĆ II.

(Na scenie ławki ustawione jak w sali lekcyjnej, siedzą w nich uczniowie, nauczyciel wchodzi do klasy i zasiada przy swoim biurku)

N: Profesor Sztetter wszedł do klasy jak zwykle z wyrazem niechęci  na twarzy, zasiadł i wnet wymienił czyjeś nazwisko prosząc o tłumaczenie z języka polskiego na rosyjskie wiersza Czajkowskiego pt: Pająk. Uczniowie pragnąc wykręcić się od odpowiedzi zagadywali wskazując na Siegera:

U1: Panie profesorze, mamy nowego ucznia.

U2: Nowy kolega, z Warszawy, uczeń…

Sztetter: Nowy uczeń? Gdzie, jaki uczeń?

Sieger (wstaje, kłania się nauczycielowi)

Sztetter: A… Wasza familija?

Sieger: Zygier

Sztetter: Mówisz pan …Zygier?

Sieger: Tak. W papierach i metryce stało Sieger, jak pisał się mój brat i ojciec, dlatego prawdopodobnie zanotowano pod S. Ja nazywam się Bernard Zygier, Zet,y,gier…

Sztetter: Niech będzie Zygier…Chcesz pan uczęszczać na lekcje języka polskiego?

Sieger: Rozumie się! Przecież to nasz język ojczysty…

Sztetter:(rozgląda się lękliwie, czy ktoś na korytarzu nie podsłuchuje)

Proszę mi powiedzieć, co pan czytałeś, w jakim kierunku?

Sieger: Czytałem… tak dosyć rozmaitych rzeczy.

Sztetter: A z literatury polskiej?

Sieger: Uczyliśmy się kolejno, systematycznie, okresami.

Sztetter: Tak, tak…, no i jakież to tam okresy?

Sieger: Czytaliśmy utwory wieku złotego dosyć pobieżnie, za to romantyków szczegółowo.

Sztetter (cicho, z lękiem w głosie):Któż to …my?

Sieger: To tam, w Warszawie…my…sami…

Sztetter: Cóż pan czytałeś np. z Mickiewicza?

Sieger: No, zdaje się…Niektórych rzeczy żadną miarą nie mogliśmy dostać.

Sztetter: Ja się o to nie pytam, nie chcę wiedzieć! Jakiż utwór podobał się panu najbardziej?

Sieger: Czy ja wiem? ”Trzecia część” … Improwizacja, Pan Tadeusz, Księgi Pielgrzymstwa…

Sztetter: No, a cóż pan wiesz o Mickiewiczu?

N: Uczeń wyraźnie, jasno i bardzo szczegółowo opisał w języku rosyjskim młodość poety, aresztowania, uwięzienie i deportację.I już nie ku profesorowi, lecz w stronę klasy zwrócony jął wyborną i piękną ruszczyzną plastycznie malować napad podchorążych na Belweder w nocy 29 listopada.

Oszołomiony belfer pragnąc co tchu przerwać ten wykład rzucił pytanie:

Sztetter: Umiesz pan może co na pamięć?

Sieger: Tak, umiem to i owo.

Sztetter: Proszę powiedzieć.

Sieger (złożył książkę, wyprostował się, mówi dźwięcznie, głośno, wyraźnie):

Nam strzelać nie kazano.

Wstąpiłem na działo…

Sztetter (usłyszawszy wiersz zrywa się na równe nogi, macha rękami, ale Zygier nie milknie. W końcu zrezygnowany siada, podpiera głowę rękami, lękliwie spogląda na drzwi. W klasie panuje idealna cisza. Wszyscy patrzą na recytującego).

N: Dziwne, niesłychane słowa przykuwały uwagę wszystkich, potężny obraz boju rozwierał się przed oczyma słuchaczy – nagle mówca dźwignął swój głos  o stopień wyżej:

Sieger: Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże,

            Gdy poselstwo francuskie twoje stopy liże,

            Warszawa jedna twojej mocy się urąga!

             Podnosi na cię rękę…

N: Nie była to już recytacja utworu wielkiego poety, lecz oskarżenie uczniaka polskiego, zamknięte w zdarzeniach bitwy. Był to własny jego utwór, własna mowa. Uczucia dziecięce i młodzieńcze, po milionkroć znieważane, leciały teraz między słuchaczów w kształtach słów poety. Jedni uczniowie słuchali wyprostowani, inni wstali z ławek i zbliżyli się do mówcy. Stali i słuchali z dreszczem dziwnego bólu w piersiach. Wtem Zygier zaczął mówić:

Sieger: … nieraz widziałem

           Gdy oddechy dym tłumi, trud ramiona słabi,

           A wciąż grzmi rozkaz wodzów, wre żołnierza czynność,

           Na koniec bez rozkazu pełnią swą powinność,

           Na koniec bez rozwagi, bez czucia, pamięci

           Żołnierz, jako młyn palny, nabija, grzmi, kręci

           Broń od oka do nogi – na oko…

           Aż ręka w ładownicy długo i głęboko

           Szukała…nie Garstkę naszych, walczących z Moskali nawałem.

           Gdy godzinę wołano dwa słowa: -pal! Nabij!

           znalazła…i żołnierz pobladnął,

           Nie znalazłszy ładunku, już bronią nie władną

           I poczuł, że go pali strzelba rozogniona,

           I puścił ją i upadł…nim dobiją, skona…

 

N: Serca uczniów biły, jakby się chciały wydrzeć z piersi. Ściskali mocno zęby, żeby z krzykiem nie szlochać. Nauczyciel siedział na swym miejscu wyprostowany. Powieki miał przymknięte, tylko od czasu do czasu wymykała się spod nich łza i płynęła po bladej twarzy.

 

CZĘŚĆ III.


Prowadząca 2:

Przedstawiony obrazek sceniczny dowodzi, że młodzież  z czasów młodości Stefana Żeromskiego musiała walczyć o swoją tożsamość narodową, o prawdę historii ojczystej, o godne miejsce poezji narodowej. Chwała jej za to, że się nie poddała. Chwała odważnym uczniom,  takim jak Bernard Zygier, którzy pociągnęli za sobą innych bardziej lękliwych.


Prowadząca 1:

Mówiąc o szkole nie sposób nie wspomnieć o nauczycielu. On przecież jest doradcą, przewodnikiem i autorytetem dla nas, wchodzących w życie, młodych ludzi.
Uznajmy przeto wysiłek i twórczą pracę naszych nauczycieli, którzy i dziś jeszcze ciągle mają w sobie coś z Bzowskiej, bohaterki literackiej Żeromskiego. Ich trudu i pracy nie da się bowiem przeliczyć na miesięczną pensję. Słowami wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego złóżmy im serdeczne podziękowania za pracę, za uśmiech, za wyrozumienie i cierpliwość, za wszystko, co im zawdzięczamy.
 

Uczennica 3:


Wiersz o wielkiej wdzięczności (recytacja na tle muzyki)

W życiu to takie proste:
przyszedł człowiek, rękę uścisnął, podziękował,
ale w poezji trudniej,
poezja to trudne słowa.

Uścisk dłoni to jedna chwila,
gest paru sekund,
ale poezja ma być jak drzewo, co się schyla
nad nurtem naszego wieku;

i ptaki mają być na tym drzewie,
i promieni słonecznych wiele.
Ja w tym wierszu wypowiadam całego siebie
dla was i o was, nauczyciele;

Bezmierny mój dług wdzięczności,
więc strof mi potrzeba jak w słońcu grająca kapela,
żeby po całym kraju rozsławił się, rozgłosił
wysiłek nauczyciela.

Jakże nie pisać wiersza,
jakże nie płonąć w podzięce
za światło, co się rozszerza,
za dar najpiękniejszy, za wiedzę!


Nasz świat jest słonecznym światem,
nasz świat na wiedzy stoi -
i dlatego dziś wieńczę oświatę,
o przyjaciele moi!

 

CZĘŚĆ IV.

„LATA NAUKI KLEMENSA JANICKIEGO W SZKOLE W ŻNINIE”

 

scena 1. „ZAPIS DO SZKOŁY”

Matka:

-   Dzisiaj jadę do rektora zapisać Klemensa do szkoły. Ale nie przystoi przychodzić do niego z gołymi rękoma. Jagustynek, włóż no młodziutkie jagnię i tę najtłuściejszą gąskę, co to po podwórzu chodzi.

Parobek:

-   Dobrze, już idę.

Sąsiadka:

-  A nie wyłamujecie wy się z naszego stanu? Za wysoko mierzycie sąsiadko. Dziwno nam, bo dziwno, ale róbcie, jak wam się podoba: wasze dobro, wasza troska – wasze dziecko, wasza wola.

Ojciec:

-   Nowe życie nastanie dla naszego syna. Wejdzie do nowego, nieznanego mu świata, wszystko tam będzie odmienne, obce, dziwne.

Matka:

-   Przecież nasze dziecko zna jedynie wiejskie obejścia, pastwisko i pola naszego pana.

Ojciec:

-   Naszemu synowi trudno pewnie będzie się przyzwyczaić, ale chce się uczyć, dajmy mu szansę, może wyuczy się i będzie wielkim człowiekiem.

Matka:

-    Klimek, jedziemy do szkoły; jeśli bardzo pragniesz się uczyć, nie będziemy temu przeciwni.

 

scena 2 :      KLEMENS W SZKOLE

Klemens:

-  W tej sieni szkolnej panuje poważny mrok jak w kościele. Chłód bije od tej kamiennej posadzki.

Rektor:

-    A to ściana główna, na niej wisi duży bat. Jest też, jak widzisz, dębowa  ława, poszczerbiona od razów. To ława chłosty, dobra znajoma uczniów. Dzięki niej długo żyje w pamięci szkoła i nauczyciele.

Matka:

-    A izba szkolna? Proszę pana rektora o pokazanie sali, gdzie będzie uczył się mój syn.

Rektor:

-    Pójdźmy więc dalej.

Klemens:

-   Jest taka duża jak stodoła, może pomieścić dużo dzieci. Widna jest, ma troje okien. Mamo, jak tu uroczyście i pięknie!

Rektor:

-  Do naszej szkoły uczęszcza także młodziutki podstarościc. Chociaż do szkoły ma trzysta kroków, przybywa do niej i wraca zamkniętą karocą czterokonną, a w czasie pogody – otwartym powozem. Choć dzieciuch jeszcze, ale już wielki pan, do którego ja sam zwracam się  nie inaczej, tylko zawsze „wasza miłość”.

Matka:

-    To ja, panie rektorze, już musze jechać do domu, proszę zaopiekować się moim Klimkiem.

Rektor:

-   Zaopiekuję się na pewno, droga pani. Klemensie, usiądź sobie w ostatniej ławie. Tu siedzą chłopcy ze wsi. W naszej szkole na czele sali siedzi podstarościc, sam, bez towarzystwa, bo nie ma nikogo równego mu rodem. W następnym rzędzie usiądą synowie urzędników, pisarzy, niżej mieszczankowie, latorośle rodzin kupieckich i mistrzów cechowych.

 

scena 3: LEKCJA: CZEKAJĄC NA NAUCZYCIELA

Chłopcy ze środka( mieszczanie):

-  Cicho, łyki!

Chłopcy z przodu:

-  Cicho, chamy!

Klemens (podnosi się i ociera o Szymka)

Szymek:

-   Ino się o mnie nie ocieraj. Nie za pan brat świnia z pastuchem. Mój ojciec twego tnie batem, kiedy zechce. To się ze mną nie równaj, bo w zęby.

Klimek:

-   Tak mi dokuczają w tej szkole, że chyba porzucę naukę i pójdę z Jagustynkiem na pastwisko lub woły poganiać. Tylko łaciny mi żal.

Ścibor:

-   Masz ode mnie jabłko. Daję ci za to, że łacinę umiesz tak, jak ja. Wiesz co, możemy wracać razem do domu.

Klimek:

-   Dobrze, będziemy wracać razem. Mój ojciec często mi powtarzał: „ Łaska pańska jak każda łaska. Dziś tak, jutro inak. Jużci, pewnie dobrze. Masz ją, nie skacz do góry. Stracisz, nie płacz”. A to ino prawda: „ Nie łaś się, nie pochlebiaj, nie waruj, bo to ledwo dla psa dobre”.

Ścibor:

-   Nie przejmuj się Klimek, nie jesteś nieokrzesanym kołkiem wiejskim, wyróżniasz się w naszej szkole, jesteś prymusem. Rektor docenia twoje zdolności, osobno się tobą zajmuje. Powinieneś być z tego dumny.

Klemens:

-  Już niedługo muszę opuścić tę szkołę. Mam już czternaście lat, ale co się stanie dalej z synem kmiecia pozbawionego wolności, przypisanego na zawsze do wioski?

Ścibor:

-    A czego ty pragniesz, Klemensie?

Klemens:

-    Chciałbym kontynuować naukę. Tego samego zdania jest rektor, o tym myślą moi rodzice, ale czy podstarościc zgodzi się na opuszczenie wioski? Tego nie wiem.

Ścibor:

-   Wiadomo, ze jeden z synów kmiecia może się przenieść do miasta, do szkół,  rzemiosła lub klasztoru.

Klemens:

-   Tak, ale jeżeli nie przeszkadzałoby to naszemu panu. U nas, w Januszkowie, każdy kmieć jest ważny, tym bardziej młody, który dałby radę podołać pracy na pańskim polu.

Ścibor:

-   Masz jeszcze rodziców, którzy chcą, abyś się dalej uczył.

Klemens:

-  Ale czy nasza skromna chata chłopska podoła wielkim ciężarom? Kilkuletni pobyt w Collegium w Poznaniu jest bardzo drogi.

Ścibor:

-   Rektor pewnie poprze twoją prośbę u podstarościego. Rodzice twoi kupili konia – to grosz jakiś ojciec zarobi orząc pole innym chłopom.

Klemens:

-    Oby tak było, jak mówisz, mój kolego!

 

 

 

Opracowały: Jolanta Markuszewska, Dorota Herda, Ewa Jędrych

 

 

 

autor©2004rap

 

 

ARTYKUŁYSCENARIUSZE